"Nie myśl o tym, jak długą drogę masz przed sobą. Nie mierz odległości między startem a metą. Takie rachuby powstrzymają cię przed zrobieniem następnego małego kroczku.

Jeśli chcesz zrzucić 20 kilogramów, zamawiasz sałatkę zamiast frytek. Jeśli chcesz być lepszym przyjacielem, odbierasz telefon, zamiast go wyciszać. Jeśli chcesz napisać powieść, siadasz i zaczynasz od jednego akapitu.

Boimy się poważnych zmian, ale zazwyczaj mamy dość odwagi, żeby zrobić następny, właściwy krok. Jeden niewielki krok, a potem kolejny. To wystarczy, żeby wychować dziecko, zdobyć dyplom, napisać książkę, spełnić swoje najśmielsze marzenia. Jaki powinien być Twój następny, właściwy krok? Nieważne, o co chodzi – po prostu zrób to. "


Regina Brett – Bóg nigdy nie mruga. 50 lekcji na trudniejsze chwile w życiu

czwartek, 18 września 2014

Hardcorowa codzienność z Patrycją, czyli jak przeżyć kolejny dzień z małym buntownikiem!

        Pierwsze urodziny dziecka to dzień, którego długo wyczekiwałam. Był "elmowy" tort, balony, dekoracje. Nasza solenizantka wspólnie z mamą i tatą zdmuchiwała pierwszą świeczkę. Cieszyłam się, że moja gwiazda robi się coraz bardziej samodzielna.
         Dni mijały, a wraz z nimi moje dziecko osiągało nowe umiejętności. Nie spodziewałam się, że to będzie czas wielkich zmian, a każdy dzień stanie się drogą przez mękę.
            Hmm... Czas zmian może delikatnie powiedziane. Osiągnęłam wartość maksymalną, szczytowy punkt zmęczenia, bezsilności i frustracji. Jednym słowem apogeum.
            Właściwie w domu pojawiła się nowa istotka, która w zawrotnym tempie osiągała nowe umiejętności. Samodzielne kroki wywołały w sercach wiele radości. Jednak aby nie było nudno nasza córka posiadała świetnie zaopatrzony arsenał i każdego dnia miała nam coś nowego do zaoferowania. Pojawiło się wspinanie na meble, im wyżej tym lepiej. Zmiana pieluchy czy ubranka była nie lada wyzwaniem. Córka podczas spacerów dawała mi w dobitny sposób do zrozumienia, że nie ma ochoty iść w tym samym kierunku co ja. Swoim donośnym płaczem mogłaby zastępować syrenę strażacką. Gdy coś szło nie po jej myśli to pojawiał się płacz, piszczenie, tupanie, rzucanie na podłogę, a nawet gryzienie. Byłam jak tykająca bomba zegarowa. Każdego dnia zastanawiałam się co robię nie tak.
            Przewertowałam w Internecie wiele artykułów, czytałam wypowiedzi innym mam, rozmawiałam z rodzicami dzieci w podobnym wieku i superrrr ponieważ okazało się, że inne bobasy zachowują się podobnie jak Patrycja. Nie wszystkie, ale zdecydowana większość. Moja frustracja spowodowana bezsilnością rosła, a ja starałam się znaleźć rozwiązania tej sytuacji. Zaczęłam bacznie obserwować córkę...
            Przeraża mnie fakt, iż wiele rodziców wypowiada się na forach internetowych, że dawniej klaps czy porządne "lanie" było najlepszą metodą wychowawczą! Opowiadają o tym z dumą, jednocześnie wyśmiewając się z rodziców, wychowujących dzieci w obecnych czasach. Szydzą wręcz z ich nieporadności.
            Najbardziej zapadła mi w głowie wypowiedź jednej z matek...
            Pewnego dnia syn zrobił jej awanturę w sklepie. Gdy żadne argumenty i prośby do niego nie przemawiały, to zastosowała metody cielesne. Jeden "klaps" nie pomógł, drugi mocniejszy także, lecz trzeci najmocniejszy wrył dziecko w ziemię. W momencie płacz i bunt ustał. Maluch nigdy więcej nie powtórzył swojego " sklepowego wybryku". Matka opowiadała o tym z dumą, jakie to miała świetne metody wychowawcze, że w żaden negatywny sposób nie wpłynęły na psychikę jej już dwudziestoletniego syna. Naśmiewała się z tego, że gdy widzi nieporadność rodziców podczas ataku złości w sklepie, to ma ochotę podejść i załatwić sprawę po swojemu.
            Szczerze wmurowało mnie i nie mogłam zrozumieć jak można wybrać taką drogę na skróty. Oczywiste jest, że roczny maluch otrzymując klapsa, przeszywającego całe ciało dziecko, stanie się bezruchome bo zwyczajnie będzie przerażone. Dzieci w tym wieku wyjątkowo szybko chłoną informacje i po takiej sytuacji nie będą dalej próbować powtarzać takich zachowań.
            Inna sytuacja...
            Ostatnio czekając w przychodni w kolejce do lekarza wysłuchałam rozmowy dwóch kobiet w wieku emerytalnym. Wymieniały się poglądami o tym, jak w dzisiejszych czasach dzieci wchodzą rodzicom na głowę. Jedna drugiej oświadcza, że kiedyś za nieodpowiednie zachowania swoich dzieci karała je "klapsami", a teraz określa się to jako przemoc wobec dziecka. Z oburzeniem mówiła, że nikt nie ma prawa jej mówić, jak ma postępować wobec własnych dzieci. Dziecko jest własnością rodzica i jeśli ona miała ochotę karać w ten sposób swoje pociechy, to wyłącznie jej sprawa. Wynika z tego, że każde zachowanie, które w danym momencie nie odpowiada rodzicowi powinno być zażegnane karą cielesną. Czy nauczenie dziecka pewnych zachowań powinno tak wyglądać? Niech każdy sam odpowie na to pytanie...
            Wracając do mojej córki...
            Każdego dnia starałam się zrozumieć córkę dlaczego w danej sytuacji występują określone zachowania.
            Przebieranie pieluchy nie jest już tak nudne, gdy dziecku dasz coś interesującego do rączki. Dla takiego malucha leżenie na plecach przez minutę jest nie lada wyzwaniem. Przerobiłam kilka zabawek jednak najbardziej odciągającą uwagę mojego dziecka od zmiany pieluchy jest szczoteczka do zębów. Póki co się nie znudziła, a ja spokojnie mogę wykonywać tą czynność. Jest to mały przedmiot, który bez problemu można wrzucić do torebki damskiej, gdy wyjeżdżamy poza dom.
            Moja córka nie lubi niespodzianek. Nie zabieram jej nagle z podłogi, aby np. ją ubrać. Najpierw próbuję ją zainteresować czynnością, którą mamy za chwilę wykonać, a potem przechodzimy do realizacji. Zanim się ubierzemy to idziemy do szuflady, wybieramy wspólnie ubranka, bawimy się w "a ku ku" chowając tam rączki lub inne przedmioty, a później się ubieramy.
            Gdy próbuję ją odciągnąć od czynności, których nie powinna wykonywać to najpierw mówię zdecydowanym głosem nie, najczęściej pojawia się wtedy podkowa na ustach, a następnie staram się ją zainteresować inną czynnością, np. szukamy po domu psa lub patrzymy co dzieje się za oknem. Często też robię śmieszne miny. Moja córka je uwielbia.
            Dzieciom szybko nudzą się zabawki. Usiądź sobie kilka dni pod rząd na podłodze i baw się tym samym przedmiotem kilka razy dziennie. Nudne, prawda?
            Nie powinno nas dziwić, że piloty, telefony, garnki, sztućce, komputer, sprzęty grające tak wyjątkowo interesują nasze dzieci.  To co nie znajduje się w zasięgu ręki jest zawsze interesujące bo jest nowe, nieopatrzone, inne niż to co jest dostępne na co dzień.
            Często mamy wrażenie, że kiedy mamy coś do zrobienia np. gotowanie obiadu to nasze dziecko najwięcej wtedy broi, a dlaczego? Zwyczajnie się nudzi. My się denerwujemy i dziecko też to czuje. Próbuję tak organizować sobie czas, aby tę czynność wykonywać, gdy moja dziewczynka ma popołudniową drzemkę. Przy dwójce, czy trójce dzieci może nie jest to łatwe, lecz póki co nie jestem w takiej sytuacji. Gdy decydujesz się na dziecko to możesz sobie wybić z głowy beztroskie wylegiwanie się na kanapie, czytanie gazety czy picie kawy. Maluch wymaga od ciebie poświęcenia mu uwagi, jak nikomu innemu. Patrycja uwielbia czytać ze mną książeczki, naśladujemy wspólnie zwierzątka, uczymy się nowych słów. Chodzę z nią i opowiadam jej co znajduje się w pokoju. Czasami wystarczy, że koło niej usiądę, a ona w łamanym chińskim opowiada mi różne historie. Jest w siódmym niebie, że ktoś razem z nią siedzi na dywanie. Zabawa w "ganianego" lub "chowanego" sprawia Patrycji wiele radości, a ja widząc jej rozchichotaną buzię zapominam o zmęczeniu.
            Dużo czasu spędzam z córką na świeżym powietrzu. Często się zdarza, że Patrycja chce iść w innym kierunki niż ja. Zazwyczaj kończy się to płaczem, ale coraz częściej udaje mi się odwrócić uwagę córki i bez problemu zmieniamy kierunek spaceru. Wykorzystuję zasób słów, które Patrycja rozumie. Pytam jej się gdzie szumi drzewo "szyyyy", gdzie jedzie autko "brum brum", gdzie jest pani lub pan, gdzie szczeka pies lub miauczy kot.
            Zanim Patrycji założę buciki to najpierw pokazuję jej drzwi, czasami je otwieram i mówię, że idziemy na spacer. Aż się trzęsie ze szczęścia, że za chwilę "ruszy z kopyta" i na progu jedynie zostanie po niej kurz.
            Największy jednak bunt pojawia się gdy ruszamy na zakupy do centrum handlowego. Dla mnie to jazda bez trzymanki. Jednak czy warto izolować malucha od takich miejsc?
            Kiedyś, gdy nie miałam dziecka to dziwił mnie widok dzieci piszczących, rzucających się na ziemię, bo brzdąc nie chce wyjść ze sklepu. Jednak po jednej hardcorowej wyprawie do centrum handlowego usiadłam na kanapie i stuknęłam się w głowę. Jak dziecko, które jednocześnie w tym samym czasie odbiera wiele bodźców ma sobie poradzić z sytuacjami, z którymi nie ma do czynienia na co dzień. Kolorowe światła, witryny sklepowe, duża ilość ludzi, muzyka lecąca z głośników, ekrany wyświetlające reklamy, interesujący asortyment sklepu. Ja po zakupach jestem zmęczona, a co dopiero maluch który w ciągu dwóch godzin ma tyle atrakcji. Ooo!, a schody ruchome i windy to najlepsza atrakcja mojej córki.
            Zakupy z maluchem powinny trwać krótko, gdyż ilość atrakcji szybko zmęczy malucha, który w pewnym momencie stanie się nie do zniesienia. Dziecko należałoby ubrać lekko, aby brzdąc czuł się swobodnie. Może niekoniecznie wchodzić do sklepu z zabawkami bo działają one podobnie jak magnez. Są nowe, interesujące a na dodatek w takich ilościach, że można dostać oczopląsu ;-)
            Niewygodnych sytuacji dla rodzica jest wiele. Jednak jeśli poświecisz troszkę więcej czasu na poznanie swojego dziecka to zarówno rodzice, jak i Wasz maluch będziecie lepiej się rozumieć. Nie jest to łatwe lecz naprawdę warto. Buntownicze zachowania mojej córki pojawiają się każdego dnia, ale dzięki mojej cierpliwości w dążeniu do celu udało mi się zniwelować je do połowy.
            Dzisiaj głównym zajęciem mojego dziecka był płacz, który też nie pojawia się bez przyczyny. Stawiam na wyrzynającą się dwójkę. Jestem bardzo zmęczona, ale zarazem bardzo szczęśliwa, że mimo wielu sytuacji doprowadzających mnie do skraju wytrzymałości, pojawiają się chwilę dające mi wiele radości.
            Dziękuję bardziej doświadczonym mamom, które uświadomiły mi, że dziecko to nie wytresowany piesek, który będzie mnie słuchał, czy lalka, którą można się pobawić. Dziecko jest zagadką, a rozwiązanie jej jest nie lada wyzwaniem. Wiem, że wiele kobiet chciałoby być w mojej sytuacji i mieć możliwość odgrywania roli matki, ale z różnych powodów nigdy nie urodzą własnego dziecka.

poniedziałek, 8 września 2014

Co to WWR?


WWR czyli Wczesne Wspomaganie Rozwoju
Zespoły Wczesnego Wspomagania Rozwoju funkcjonują na podstawie Rozporządzenia Ministra Edukacji Narodowej z dnia 3 lutego 2009 r. w sprawie organizowania wczesnego wspomagania rozwoju dzieci (Dz. U. z 2009r. Nr 23, poz.133), gwarantując każdemu dziecku (z opinią o wczesnym wspomaganiu rozwoju) i jego rodzinie bezpłatne, specjalistyczne wsparcie i stymulację rozwoju na jego możliwości.

Nasza droga do otrzymania opieki
w Poradni Wczesnego Wspomagania Rozwoju Dziecka
w Łodzi przy ulicy Krzywickiego 20

Ostateczną diagnozę o niedosłuchu naszego dziecka otrzymaliśmy gdy mała miała pół roku. Półtora miesiąca później mieliśmy pozałatwiane wszystkie formalności. Pani protetyk wykonała nam wyciski do wkładek usznych, zaproponowała aparat słuchowy Oticon Safari 600. Od lekarza prowadzącego otrzymaliśmy wypełniony wniosek na dofinansowanie aparatów słuchowych, z którym należało skierować się do oddziału NFZ w celu uzyskania odpowiednich pieczątek. Od momentu dostarczenia kompletu dokumentów czekaliśmy około dwóch tygodni na wkładki i aparaty słuchowe. Pani protetyk poinformowała nas o wizytach kontrolnych, a lekarz prowadzący prosił aby zapisać się do poradni audiologicznej. Kilkakrotnie pytałam czy mała powinna być objęta pomocą logopedy. Informowano nas, że jest za mała na terapię logopedyczną. I tak w niewiedzy minęły 4 miesięcy. Ta sprawa nie dawała mi spokoju bo czytałam wiele artykułów gdzie dzieci po zaaparatowaniu powinny być pod opieką specjalisty. Dzięki mojemu zawzięciu i życzliwości osób zupełnie mi obcych otrzymałam informację skąd mogę otrzymać pomoc dla mojego dziecka.

Jedną z form pomocy jest WWR w Poradni Wczesnego Wspomagania.

Warunki objęcia dziecka i rodziny specjalistycznymi formami pomocy w ramach Wczesnego Wspomagania Rozwoju.

• Dzieci przyjmowane są na podstawie opinii o potrzebie wczesnego wspomagania rozwoju, wydanej przez Zespół Orzekający w Poradni Psychologiczno – Pedagogicznej.

• Poradnie psychologiczno - pedagogiczne obowiązuje rejonizacja ze względu na placówkę, do której uczęszcza dziecko (żłobek, przedszkole). W przypadku, gdy dziecko jest maleńkie i nie uczęszcza do przedszkola, szkoły lub placówki opinie wydaje poradnia psychologiczno – pedagogiczna właściwa ze względu na miejsce zamieszkania dziecka..

• Zespół orzekający wydaje opinię o potrzebie wczesnego wspomagania rozwoju, na podstawie, której dziecko i jego rodzina jest przyjmowane pod opiekę Zespołu Wczesnego Wspomagania Rozwoju.

• Posiadanie przez dziecko orzeczenia o potrzebie kształcenia specjalnego, na czas edukacji przedszkolnej, nie wyklucza możliwości korzystania z zajęć organizowanych w ramach wczesnego wspomagania rozwoju.

Specjaliści Wczesnego Wspomagania Rozwoju

Realizacją powyższych zadań i zapewniania optymalnego rozwoju niepełnosprawnemu dziecku i pomocy jego rodzicom (opiekunom), zajmuje się interdyscyplinarny zespół specjalistów, posiadających profesjonalne przygotowanie do pracy z rodziną, z małymi dziećmi, który tworzą:

• lekarze różnych specjalności (np. okulista, neurolog, audiolog, w zależności od potrzeb),
• psycholodzy,
• logopedzi,
• pedagodzy specjalni (oligofrenopedagodzy, tyflopedagodzy, surdopedagodzy, w zależności od niepełnosprawności dziecka),
• terapeuci innych specjalności (terapeuci widzenia, orientacji przestrzennej, fizjoterapeuci, specjaliści w zakresie integracji sensorycznej, w zależności od potrzeb dziecka).

 (część informacji pochodzi ze strony www.uml.lodz.pl)

wtorek, 2 września 2014

Jesień tuż tuż

Pomalutku uzupełniamy szafę o jesienne ubranka, obuwie i akcesoria. Na liście zakupów nie mogło zabraknąć kaloszy na wędrówki po kałużach.



poniedziałek, 1 września 2014

Panikujesz przed porodem! Nie jesteś pierwsza!

        Jeśli przed pierwszym porodem świrujesz, to normalne, nie jesteś sama. Zawsze możesz zrzucić to na hormony, niewiedzę co Cię czeka lub zmęczenie spowodowane codziennym dźwiganiem ogromnej piłki z super niespodzianką w środku.

        Dzień przed tym jak miałam położyć się do szpitala wpadłam w panikę. Płakałam jak głupia. Wykonałam szybki telefon do przyjaciółki. Powiedziałam jej, że boję się cesarskiego cięcia. Tego jak będzie wyglądała ta operacja, znieczulenie, leżenie w łóżku po operacji przez 24 godziny, no i tego jak sobie poradzę z maleństwem, które pojawi się na świecie. Większość naszej rozmowy polegała na tym, że ja gadałam od rzeczy, płacząc co chwila, a ona słuchała.


            Dla zabicia czasu tego samego dnia z mężem zrobiliśmy ostatnie pamiątkowe zdjęcia z brzuszkiem i omówiliśmy wszystko kiedy zostanie sam, gdy ja będę w szpitalu. Jak nawiedzona tłumaczyłam jemu jak ma przygotować łóżeczko przed naszym powrotem ze szpitala, gdzie leżą pieluchy, ubranka dla dziecka, kosmetyki itd...


            Panikowałam, a jednocześnie starałam się zachować zimną krew i dopiąć wszystko na ostatni guzik.


            Do szpitala położyłam się dwa dni przed planowanym porodem. Cesarskie cięcie miało się odbyć z powodu pośladkowego ułożenia bobasa. Na każdym obchodzie pytałam się czy ja przeżyję tą operację. W końcu zaczęto podejrzewać, że jestem niezrównoważona psychicznie i te dwa dni bacznie mnie obserwowano. Z racji mojego przedziwnego zachowania z ostatniego miejsca z listy kobiet oczekujących na cesarskie cięcie w tym dniu, przesunięto mnie na pierwsze miejsce. Wysłano mnie nawet na dodatkowego USG czy dziecko aby na pewno się nie obróciło i jednak nie mogę rodzić siłami natury. Anestezjolog poświęcił mi dwa razy więcej czasu na wyjaśnienie jak będzie wyglądać operacja, jakie są skutki uboczne itp... Miałam do niego tyle pytań. On z uśmiechem cierpliwie starał się rozwiać każde moje wątpliwości dotyczące operacji.


          Te dwa dni oczekiwania w szpitalu były dla mnie wiecznością. Opierały się one głównie na przeprowadzeniu niezbędnych badań do wykonania operacji, dwa razy dziennie KTG płodu i liczenie ruchów dziecka.


          W dniu kiedy na świecie miało się pojawić nasze szczęście od rana przygotowywano mnie do operacji. Gdy wszystko było już gotowe około 8.30 zabrano mnie na operację. Ze strachu trzęsłam się jak galareta. Anestezjolog pytał mnie się czy jest mi tak zimno czy tak bardzo się boję. Samo wstrzyknięcie znieczulenia prawie nie czułam. Potem sprawy potoczyły się szybko...


            I tak 21 czerwca 2014 r o godzinie 8.45 na świat przyszła moja córeczka. Serce biło mi jak szalone bo nie słyszałam jej płaczu. Pani anestezjolog mnie uspakajała, że wszystko jest ok. Mała płakała, tylko tak cicho, że jej nie słyszałam. Gdy ją zobaczyłam była nieskazitelna. Miała taką gładką skórę. Chwilę ją przytuliłam, pocałowałam i mi ją zabrano. Mała dostała 10 pkt. w skali Apgar. Nie dowierzałam, że moje szczęście które nosiłam pod sercem jest już poza moim brzuchem...


        Opisałam te kilka dni w telegraficznym skrócie. Jestem pewna, że nie ja pierwsza i nie ostatnia tak panikowałam. Zwyczajnie nie wiedziałam czego się spodziewać. Tak naprawdę prawdziwa "jazda bez trzymanki" zaczyna się później....


          Od tamtego dnia minął już ponad rok. Przez ten czas byłam pełnoetatową mamą i za nic w świecie nie wróciłabym do życia sprzed ciąży. Życie we dwoje jest wspaniałe ale przychodzi czas na zmiany, a dziecko to najpiękniejszy owoc miłości.